Dużo czasu zajęło Leonardo DiCaprio, przekonanie mnie o swoim aktorskim talencie. Przyznaję, że odbierałam go dosyć powierzchownie i nie bardzo mu wierzyłam. Nie przekonywał mnie jako aktor i już. Dzisiaj, muszę oddać mu honor.
Po obejrzeniu „Wilka z Wall Street” Martina Scorsese, nie mam już żadnych wątpliwości, że to naprawdę świetny aktor. Pokazał to już w poprzednich rolach, ale tym filmem postawił kropkę nad I. To właściwie jego film i jego triumf. Rola Jordana Belforta, zagrana przez DiCaprio, to pokaz chyba wszystkich, stron człowieka, którego jedyną wartością i celem są pieniądze. Ten cel jednocześnie pcha go do przodu, szarpie na boki, uwstecznia, po to by w końcu stoczyć na dno. Skrajne zachowania, uczucia i emocje, mistrzowsko zagrane słowem, gestem, mimiką a nawet błyskiem w oku. Nominacja do Oscara, jak najbardziej zasłużona.
Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała również o roli Donniego Azoffa, świetnie zagranej przez Jonaha Hilla. Pomocnik, prawa ręka a w końcu przyjaciel głównego bohatera. Postać wyrazista, przebojowa, charakterystyczna i tak też przekazana, Nie mogę też pominąć małej rólki Matthew McConaugheya. Niewielkiej, ale wyjątkowo charyzmatycznej i zapadającej głęboko w pamięć. Nie wiem, czy to siła aktora, czy bohatera, czy może połączenie obu…
Wilk z Wall Street, reklamowany jest jako Komedia i według mnie, jest to typowo komercyjne nadużycie, ponieważ temat filmu wcale nie jest śmieszny, a wręcz przygnębiający. W tle większości zabawnych sytuacji są jednak prawdziwi, oszukani ludzie i momentami nie mogłam pozbyć się odczucia, że są to trochę „żarty z pogrzebu”. Film z pozoru nie ocenia zachowań, nie sugeruje nam jednoznacznie co jest dobre, a co złe. Mam jednak wrażenie, że lekko rozgrzesza zachowanie głównych bohaterów, a oni sami jakby chcieli nam powiedzieć, że jednak warto było.
Bez wątpienia, jest to jeden z nielicznych filmów do, którego będę wracała. Kreacje aktorskie, brawurowość i dynamika filmu, są tego warte.
Ps. Po wyjściu z kina miałam nieodparte wrażenie, że podobny schemat filmu gdzieś już widziałam, w trochę innych okolicznościach… bardziej mafijnych… Ale przecież nie ma nic złego w tym, że reżyser czerpie z dobrych wzorców, szczególnie własnych 🙂
