Kiedy niedzielny poranek, tydzień temu obudził mnie deszczem, miałam ochotę nie ruszać się z łóżka… a już na pewno nie z domu. Niestety nie mogłam sobie pozwolić na ten luksus, ponieważ miałam zaplanowanych na ten dzień kilka niecierpiących zwłoki spraw. Pomyślałam
OK – w takim razie trzeba ten dzień jakoś umilić. 🙂
Tylko jak, kiedy za oknem szaro, mokro i wietrznie… ?
Pijąc poranną kawę, przypomniał mi się pewien deszczowy dzień w Paryżu TUTAJ . Mieliśmy zaledwie cztery dni na zwiedzanie tego pięknego miasta i jeden z tych dni okazał się totalnie deszczowy. Moja złość sięgała zenitu i „warczałam” na każdego, kto był w pobliżu. Analizując sytuację resztkami logicznego myślenia, nie ulegało wątpliwości, że nie mam niestety wpływu na pogodę, ale… mam wpływ na to, co z tym „fantem” zrobię. Czy będę „warczeć” i przesiedzę ten dzień w hotelu, czy… będę „warczeć” i coś jednak zwiedzę 🙂 Wybrałam wersję drugą, a na znak protestu ubrałam nawet białe spodnie. Powarkiwałam jeszcze tego dnia wielokrotnie, ale również wielokrotnie byłam ubawiona po pachy. Deszczowa „głupawka” przeplatała się z bezsilnością. Uciekając przed deszczem chroniliśmy się w muzeach, kościołach i restauracjach. Dzięki temu zwiedziłam wiele pięknych miejsc i poznałam Paryż od kuchni TUTAJ. Po południu pogoda zdecydowanie się poprawiła i to wtedy powstały zdjęcia na moście Aleksandra, które spodobały się nawet redaktorom Vanity Fair TUTAJ. Paradoksalnie, cały ten dzień, okazał się jednym z najmilszych dni spędzonych w Paryżu 🙂
Już samo wspomnienie tego dnia, nastroiło mnie pozytywnie i już wiedziałam, że to właśnie Paryż będzie moją inspiracją na tę deszczową niedzielę. A kiedy jeszcze przypomniałam sobie o gazetowej parasolce przywiezionej z Paryża, nie było już odwrotu 🙂 Beżowy trencz, kalosze, pikowana torebka i bluzka w pepitkę – to paryski szyk w najczystszym, deszczowym wydaniu. I tak jak wtedy, dzięki deszczowej pogodzie zobaczyłam i poznałam więcej niż planowałam, tak i tym razem dzięki deszczowej pogodzie coś zyskałam. Parkowa altanka, która jest oblegana o każdej porze roku przez zakochane pary, dzieci, zespoły muzyczne etc – dzięki deszczowej aurze, wreszcie była pusta. Drewniana, koronkowa z mozaikową posadzką, kojarzy mi się z paryskimi karuzelami, fontannami i po prostu z Paryżem.
W ten sposób, szary, deszczowy dzień – dzięki wspomnieniom – stał się całkiem miłym dniem.
Każdy z nas ma takie wspomnienia – dobrze sobie o nich przypomnieć właśnie w takich momentach 🙂
trench+spodnie-MANGO | bluzka-H&M | torebka-WOREHOSE | kalosze-NONAME | parasolka-PARIS
Stylizacja swietna, choć kalosze w stylu british riding boots, bardziej przypominają Ascott niż Paryż:) Myślę o zakupie takich butów, ale w powszechnej opinii , bardzo ciężko się ściągają. Czy Twoje ciężko schodzą? Miewałaś takie z nimi doswiadczenia?
Akurat z tymi kaloszami nie mam żadnego problemu, ale ostatnio kupiłam granatowe Meduse i rzeczywiście ciężej się ściągają niż te ze zdjęć. Są szczuplejsze i delikatniej wyglądają na nodze, ale przeznaczone są dla bardzo szczupłych nóg. Nie ma innego wyjścia jak tylko przymierzać 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego zakupu 🙂
Meduse? nie słyszałam o takich. Pokażesz je kiedyś? U mnie to nie problem łydki, tylko wysokiego podbicia:)
Jasne, ze pokażę 🙂 Póki co możesz zobaczyć je tutaj, teraz mają nawet niższą cenę i są różne kolory. Podobają mi się bo są ładnie matowe, nie są toporne i mają delikatny, uroczy znaczek meduzy z tyłu/z boku 🙂
Trzymam za słowo:) Swoją drogą, po hunterach, trudno będzie wymyślic coś bardziej topornego:)