Kiedy już opadły emocje związane ze ślubem na bezludnej wyspie, wyruszyliśmy w drogę aby poznać Mauritius od środka. Niestety nie udało nam się kupić prawdziwej mapy samochodowej a ta, którą dysponowaliśmy była jedynie mapą turystyczną z zaznaczonymi ciekawymi miejscami. Nie zniechęciło nas to jednak do odkrywania wyspy 🙂
Jako pierwszy, obraliśmy najbliżej nas położony, kierunek Chamarel, z Parkiem Narodowym o niezwykłych widokach wodospadów i siedmiokolorowej ziemi.
Aby się tam dostać trzeba było pokonać wąską, stromą drogę prowadzącą na wzgórze, z niekończącymi się zakrętami.
To była jedna z najtrudniejszych dróg jakie przebyłam, ale na końcu czekała sowita nagroda i prawdziwa uczta dla oczu 🙂
wodospady, roślinność, kolory… wszystko zapierające dech
Niezwykły śpiew ptaków i snujące się gigantyczne żółwie
Jednak rzeczywiście wyjątkowo pięknym widokiem, okazało się miejsce z siedmiokolorową ziemią wulkaniczną
Jej kolory i odcienie barw są niewiarygodne…wręcz nienaturalne, a ich nasycenie zależy od intensywności światła
inaczej wygląda przy zachmurzonym niebie a inaczej kiedy świeci słońce
Z bliska kolory przechodzą jedne w drugie, ale z daleka tworzą dosyć wyraźne granice. To naprawdę piękny, niecodzienny widok i naprawdę warte odwiedzenia miejsce.
To jeden z tych widoków, które na zawsze zapadają w pamięci i powracają w długie zimowe wieczory 🙂
Kiedy już nasyciliśmy wzrok ferią kolorów i cudów natury, zamierzaliśmy dalej kontynuować nasz plan zwiedzania. Kolejnym przystankiem miało być święte jezioro Grand Bassin, do którego jednak nie udało nam się dotrzeć z naszą mapą, ponieważ zwyczajnie pobłądziliśmy 🙂
Skoro już przejechaliśmy miejsce w którym powinniśmy skręcić, postanowiliśmy przyjrzeć się okolicy i spróbować odnaleźć wodospad o którym czytaliśmy w przewodnikach. Mijaliśmy senne wioski, z nigdzie nie spieszącymi się mieszkańcami.
Piękne widoki w oddali
i wybrzeże, nad którym można tu zobaczyć nawet cmentarz… prawie na plaży.
I tak kierowani przez tubylców, jechaliśmy coraz mniej uczęszczanymi drogami aż zostaliśmy wyprowadzeni w szczere pole 😉 Przez pole prowadziła wąska dróżka, która zawiodła nas w zalesione, tajemnicze miejsce w którym spotkaliśmy stragan z owocami oraz kilku mężczyzn i chłopców w różnym wieku. Okazało się, że właśnie jesteśmy na miejscu czyli przy wodospadzie Rochester.
Tylko, że wodospadu nigdzie nie było.
Na pierwszy rzut oka widać było tylko górską rzeczkę, która jak się okazało za chwilę spadała kilka metrów w dół tworząc właśnie wodospad. Wiedzieliśmy, że trzeba do niego zejść, tylko nie bardzo było wiadomo którędy. Jeden z mężczyzn zaoferował swoje usługi jako przewodnik i poprowadził nas wąską, stromą ścieżką w dół. Po drodze mijając dzikie chaszcze, drzewa ze smakowitymi owocami i gigantycznymi pajęczynami.
Stroma ścieżka zamieniła się w ostre kamienie, należało więc jeszcze bardziej uważać jak i gdzie stawia się stopy. Kiedy już łapiąc równowagę podniosłam wzrok, moim oczom ukazał się niesamowity widok
Kilkumetrowy wodospad z półkami skalnymi o które rozbijały się strumienie wody. Natężenie spadania wody regulowane jest tamą na rzece, która właśnie została otwarta i miejsce w którym stoję po chwili znalazło się pod wodą.
W utworzonym jeziorku można się było wykąpać i niektórzy to robili, ale temperatura wody i dno z ostrymi skałami jednak mnie do tego nie zachęcały. Wolałam zachwycać się widokiem i zrobić kilka zdjęć.
W pewnym momencie młodzi chłopcy, których spotkaliśmy na początku, urządzili dla nas -turystów – spektakl, który jednak nie do końca mi się podobał.
Zwróć uwagę na czerwone punkty. Klikając w zdjęcia można je powiększyć, aby dokładniej zobaczyć szczegóły
Za perę groszy narażali swoje zdrowie i życie skacząc z góry wodospadu do wody.
Ale to nie wszystko.
Skakali również z ogromnego drzewa, które rosło opodal… nawet z jego wierzchołka
Na szczęście tym razem wszystko skończyło się dobrze, ale nie chciałabym więcej brać udziału w takim spektaklu… za dużo nerw i strachu mnie to kosztuje i nie podoba mi się to, że trzeba się aż tak narażać żeby zarobić na chleb.
W powrotnej drodze nasz „przewodnik” zafundował nam kolejną atrakcję. Poprowadził nas inną drogą – górą… przez rzekę. Właśnie tę rwącą, z której spadała woda tworząc wodospad !!!
Od drzewa na jednym brzegu do drzewa na drugim brzegu przewiązany był gruby kabel za który trzeba było się trzymać aby zachować jako taką równowagę. Należało stawiać stopy tylko na wyznaczone kamienie a w drugiej ręce trzymać buty 🙂 Nie muszę chyba dodawać jak stabilna była ta prowizoryczna „lina”, utrzymując kilka chwiejących się osób 🙂 Tak czy inaczej była to piękna i niezapomniana przygoda… tak jak cały ten dzień. Mimo że nie dotarliśmy do świętego jeziora Grand Bassin postanowiliśmy, że jeszcze tam wrócimy i tak też zrobiliśmy…
Ale o tym już następnym razem 🙂
Pierwsza część: Mauritius – początek
Druga część: Ślub na bezludnej wyspie
Biuro Podróży NOVA TRAVEL
Łódź 6 Sierpnia 1/3
tel. 42 63035 97/98
https://www.facebook.com/pages/NOVA-TRAVEL-Tomasz-Olejnik/375827159168748?ref=hl
Mauritius jest cudowny, a ich kuchnia jest najsmaczniejsza na świecie! Mój facet jest z Mauritiusa i dzięki temu spędziłam tam magiczne 2 miesiące… Miło jest sobie powspominać patrząc na Twoje zdjęcia 🙂
Ania
http://anyaofficiel.com
Super, bardzo Ci zazdroszczę tych dwóch miesięcy 🙂 Kuchnia jest rzeczywiście świetna a ludzie bardzo sympatyczni… i ładni 🙂