Jednocześnie święta i przeklęta. Miasto pokoju i wojny. Miejsce modlitw i waśni. Świętość dla trzech największych religii świata: judaizmu, islamu i chrześcijaństwa. Równocześnie uważana za stolicę przez dwie narodowości: izraelską i palestyńską… Będąc w Jerozolimie, niełatwo odciąć się od tych przeogromnych dylematów, skrajności oraz różnic: kulturowych, narodowościowych i religijnych. Nie wszędzie jest się mile widzianym gościem i nie można dotrzeć wszędzie tam gdzie by się chciało – mimo wszystko warto – należy po prostu podziwiać i cieszyć tym co jest nam dane tu i teraz… bo nie wiadomo jakie będzie jutro.
Jerozolima zaskoczyła mnie wieloma rzeczami. Po pierwsze widzianymi naocznie, wspomnianymi wyżej podziałami. Po drugie niższą o ok. 10 stopni temperaturą, niż w oddalonym o zaledwie 60 km Tel Awiwie, w którym dzień wcześniej opalaliśmy się na plaży. Po trzecie swoją wielkością. Nie sądziłam, że to aż tak duże miasto… w ciągłej budowie. Krajobraz Jerozolimy to wzgórza i dźwigi.
Używając określenia „nowa” Jerozolima, mam na myśli tę jej część, która znajduje się poza murami starego miasta. Przemieszczając się jej ulicami, moją uwagę zwróciła wyjątkowa spójność zabudowy. Okazuje się, że odgórne zarządzenie nakazuje tu stawianie nowych budynków z naturalnego kamienia, co wprawdzie podwyższa koszty budowy, ale pozwala zachować charakterystyczny klimat tego miasta, mimo coraz nowocześniejszej architektury.
Nowoczesność przejawia się w różnych aspektach życia Jerozolimy, również w tym, że można tu zjeść pizzę, hamburgera i inne fast food-y… w wersji koszernej. W naturalny sposób to co nowe, miesza się z tradycją.
Od kilku lat, krajobraz „nowej” Jerozolimy stanowi także nowoczesny tramwaj, łączący dwa żyjące w tym mieście światy: zachodni-izraelski i wschodni-palestyński. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie obok siebie można zobaczyć przedstawicieli obu zwaśnionych państw oraz turystów i pielgrzymów wszystkich wyznań. Można by rzec… tramwaj pokoju…
Mimo iż ONZ nie uznaje Jerozolimy jako stolicy Izraela i wszystkie ambasady mają swoje siedziby w Tel Awiwie, to właśnie w Jerozolimie znajduje się parlament Izraela – Kneset.
Ale zabiega o nią również Palestyna. Miasto jest więc podzielone na strefy wieloma punktami kontrolnymi i przejściami granicznymi. Na zdjęciu poniżej, stoję po stronie izraelskiej Jerozolimy, ale budynki w tle należą już do Palestyny. Później okazało się, że spacer w tym miejscu nie należy do najbezpieczniejszych… czasami bywa ostrzeliwane…
Dla nas chrześcijan, Jerozolima to przede wszystkim kolebka naszej religii, oczywistym więc było, że zależało nam na odwiedzeniu miejsc z nią związanych. Najważniejsze z nich znajdują się za murami starej Jerozolimy i pisałam już o nich TUTAJ. Ale przed murami jest jeszcze Góra Oliwna.
Rozciąga się z niej widok na całą Jerozolimę. Zbocza góry „porośnięte” są domostwami, świątyniami i… ogrodami oliwnymi, do których w tym czasie nie można było wejść pojedynczym turystom. Przestrzegano nas przed tym bardzo wyraźnie i mimo ogromnego żalu, rozsądek nakazywał zastosować się do „odgórnych” zaleceń. Podziwialiśmy więc Ogrody Oliwne z wierzchołka góry i u jej podnóża, od strony Doliny Cedronu – według Biblii, symbolicznego miejsca Sądu Ostatecznego.
Poniżej Ogrody Oliwne od strony Doliny Cedronu.
Ponieważ to właśnie w Dolinie Cedronu ( zwanej również doliną Jozafata ) ma się odbyć Sąd Ostateczny, każda z trzech religii, wywalczyła tu sobie miejsce na swoje cmentarze i każdy wierny pragnie być pochowany właśnie tutaj. Udaje się to jedynie nielicznym, tym najbogatszym – bowiem ceny za miejsce sięgają tu podobno… kilku milionów dolarów…
Nie udało nam się też dotrzeć do Betlejem, znajdującego się zaledwie 6 km od Jerozolimy, ale już na terytorium autonomii palestyńskiej. W momencie kiedy tam byliśmy, za mur graniczny ( zwany murem bezpieczeństwa ) wjeżdżały jedynie wycieczki autokarowe z odpowiednią ochroną. Pojedynczy turyści w sytuacjach konfliktu, zawsze są „łakomym kąskiem” i zapuszczanie się w te rejony samotnie, było zbyt dużym ryzykiem, przed którym stanowczo nas przestrzegano. Nie ulegliśmy więc podejrzanie usilnym namowom palestyńskiego taksówkarza, który bardzo starał się nas przekonać, że z nim będzie to zupełnie bezpieczne…
Tak wygląda „mur bezpieczeństwa” dzielący część izraelską od palestyńskiej. Ma 8 m wysokości, a jego długość to ponad 700 km i wciąż się powiększa…
W zamian, dane mi było podziwiać Betlejem z miejsca, do którego nie wszyscy mają dostęp – z domostw, mieszkalnej części dzielnicy rządowej.
W tych miejscach, kilka lat temu stały prawdziwe czołgi, a mieszkania dzielnicy ostrzeliwane były prawdziwym ogniem, ale to właśnie stąd, widok na Betlejem, jest najpiękniejszy.
Bycie pojedynczym turystom ma swoje plusy i minusy. Okazało się to ogromną zaletą w dzielnicy ultra ortodoksyjnych Żydów – Mea Shearim, gdzie nie są mile widziane duże grupy turystów, a na rogatkach dzielnicy, widnieją wyraźnie informujące o tym napisy.
To bez wątpienia jedno z najbardziej niesamowitych miejsc jakie dotąd widziałam, dlatego postanowiłam poświęcić mu osobny post, na który już dzisiaj zapraszam.
To jeszcze inne oblicze Jerozolimy… i w żaden sposób nie da się jej nazwać „nową”…
Łódź 6 Sierpnia 1/3
tel. 42 63035 97/98