Słów kilka o ochronie przeciwsłonecznej 2017

Sezon wakacyjny w pełni. Niektórzy są już po urlopie, inni dopiero się na niego wybierają. Ja moją daleką, słoneczną podróż mam już za sobą, dlatego mogę się już podzielić tegorocznymi, słonecznymi spostrzeżeniami.

Moja ochrona przeciwsłoneczna od lat w zasadzie wygląda podobnie –  w tym roku jednak wypróbowałam pewne zmiany, o których również w dzisiejszym poście.

Jest też pewna zasada, od której nie robię żadnych odstępstw.

Ta zasada dotyczy szczególnej ochrony skóry twarzy. Zawsze, kiedy wiem, że będę przebywała kilka godzin w słońcu, nakładam na twarz krem z najwyższym, możliwym filtrem. Dodatkowo osłaniam twarz rondem kapelusza, daszku lub parasolem. Dzięki temu nie pamiętam już co to jest czerwony nos, łuszcząca się skóra czy przebarwienia. Nie dotyczy mnie też zjawisko foto starzenia. Twarz, to ta część ciała która wystawiana jest na działanie promieni słonecznych przez cały rok. Jeżeli chcemy cieszyć się promienną cerą długie lata, musimy o nią szczególnie zadbać i szczególnie chronić.

Od lat doskonale sprawdza się u mnie w tej roli krem koloryzujący Biodermy, o którym nieraz już tutaj wspominałam. Ten kosmetyk, mogę polecić z czystym sumieniem, ponieważ testuję go od lat i nigdy mnie nie zawiódł. Zastępuje podkład i delikatnie wyrównuje koloryt, nawilża, nadaje skórze wakacyjne „glow” i przede wszystkim rzeczywiście chroni. Najczęściej doceniam to wtedy, kiedy bywa, że wybierając się na wycieczkę zapomnę posmarować wysokim filtrem kark, ramiona czy dekolt. Nieposmarowane miejsca robią się (nie wiadomo kiedy) zaczerwienione, a twarz z Biodermą pozostaje nietknięta niechcianą czerwienią. Jak dotąd nie udało mi się znaleźć lepszego produktu, dlatego Bioderma pozostaje ze mną kolejny sezon.

Do ciała stosuję produkty o różnej mocy filtrów.

50+ używam na najbardziej wystające części ciała – takie jak kolana czy ramiona – oraz te które są najczęściej wystawiane na słońce np. dekolt – o twarzy już wspominałam. Kolejny sezon sprawdzają się u mnie w tej roli produkty Eucerin.

W ubiegłych sezonach był to Sun Spray 50+, w tym sezonie wypróbowałam Sun Lotion Extra Light również z filtrem 50+. Obydwa są bardzo lekkie i nie pozostawiają białej powłoki, a ich skuteczność jest bez zarzutu.

Do reszty ciała używam spray przyspieszający opalanie Piz Buin z ochroną 30+.

Sprawdza się lepiej niż olejek tej samej firmy, lepiej też nawilża i przy tej formie zapewne pozostanę. Chętnie wypróbuję też jego wersję z ochroną 15+. Lubię produkty z przyspieszaczami opalania, ponieważ skracają czas uzyskania efektu skóry muśniętej słońcem, a co za tym idzie, krócej przebywamy na pełnym słońcu.

W tym roku w moich słonecznych procedurach wprowadziłam dwie zmiany – jedną pozytywną, drugą niekoniecznie.

Nieudaną zmianą było nie zastosowanie – tak jak robiłam to co roku –  suplementu z beta karotenem. Co roku w okolicach kwietnia, wprowadzałam go do swojej diety na około 2-3 miesiące. Tym razem tego nie zrobiłam i od razu zauważyłam różnicę. Skóra opalała się wolniej niż zwykle – nawet z przyspieszaczem. Przy stosowaniu beta karotenu, barwnik skóry przesuwa się bliżej powierzchni i wystarczy niewielki promień słońca aby skóra nabrała zdrowego koloru. Mniej więcej tak brzmi to w opisach działania beta karotenu, a ja miałam okazję po raz kolejny przekonać się o tym na własnej skórze. Wyraźnie widać było, że melanina pozostała w głębszych warstwach i trudniej ją było stamtąd wydobyć.

Drugą zmianą – tym razem pozytywną – były nowe zasady nakładania kremów ochronnych na ciało. Zmiana polega na tym, że zanim nakładam na skórę krem z filtrem, przebywam na słońcu 15-20 minut zupełnie bez ochrony. Od pewnego czasu wprowadzałam tę zmianę nieśmiało i niepewnie. Teraz robię to już zupełnie świadomie. W zbyt wielu publikacjach natknęłam się na rzetelne dowody iż, całkowita ochrona przeciwsłoneczna nie jest dla nas – ludzi żyjących w tej szerokości geograficznej – korzystna. Nie można ignorować faktu, że przez to że żyjąc w miejscu, gdzie przez większość roku słońce nie świeci, duża część z nas ma niedobory witaminy D – niezależnie od wieku. Aby ją uzupełnić, powinniśmy dostarczać witaminę D zarówno w diecie jak i suplementach, a kiedy mamy możliwość – wystawiać jak największą część ciała na 15-20 minutowe działanie słońca – tyle wystarczy aby zapewnić dzienne zapotrzebowanie organizmu. Przyjęło się, że dodatkową porcję witaminy D podaje się dzieciom, tym czasem my – dorośli, również jej potrzebujemy. Producenci kremów ochronnych zalecają smarowanie się nimi już na 20-30 minut przed plażowaniem, i chociaż jestem zwolenniczką stosowania ochrony przeciwsłonecznej – od zawsze uważałam to za przesadę. Wiedziona intuicją nakładałam krem ochronny dopiero, kiedy znalazłam się na plaży. Teraz daję słońcu trochę więcej czasu na korzystne działanie. Zmiana ta podyktowana jest tym, że z reguły nie trzymam się kurczowo i ślepo raz zdobytych informacji. Wciąż je sprawdzam i weryfikuję. 15-20 minut bez ochrony niczego złego mojej skórze nie zrobiły, a skoro są wystarczające aby uzupełnić dzienne zapotrzebowanie witaminy D, to zamierzam się do tego rozsądnie stosować. 

Większość czasu przeznaczonego na plażowanie w dalszym ciągu jednak spędzam w cieniu i nie dla mnie skóra spieczona na mahoń lub – o zgrozo – na raka.

Słonecznych wakacji 🙂

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *