W cyklu „Microclimat w słońcu” omówiliśmy już sobie, jak przygotować skórę do wakacyjnych kąpieli słonecznych i jak nakładać samoopalacz aby uniknąć efektu zebry. Dzisiaj, porozmawiamy o tym jak chronić skórę przed szkodliwym działaniem promieni UV, aby nie zrobić z twarzy zasuszonej rodzynki 😉
Niby wiemy, że należy ją chronić, kiedy jednak już jesteśmy na długo wyczekiwanym słońcu, nie zawsze pamiętamy że powinniśmy stosować kremy z naprawdę wysokim filtrem UV. Na ciało filtr 20-30 a na twarz – najwyższy z możliwych czyli SPF 50+. Jeżeli nie zależy nam na suchej, ziemistej, pomarszczonej twarzy i przedwczesnym starzeniu, to naprawdę powinniśmy stosować na nią najwyższe filtry jakie tylko istnieją i nie jest to żadna przesada. Nie jest bowiem możliwa 100% ochrona, ani też ta, którą producent gwarantuje w warunkach laboratoryjnych. W normalnym :plażowym” życiu, skóra się poci, dotykamy jej, kąpiemy się, wycieramy i nie zawsze pamiętamy o dosmarowaniu nowej porcji. A powinno się ją nakładać co 2 godź. i po każdym wyjściu z wody. Zazwyczaj też nie nakładamy zalecanej przez producenta odpowiedniej warstwy – czyli ok.2mg na cm2 – to naprawdę gruba warstwa, dla mnie nie do zaakceptowania. To właśnie od grubości nałożonej warstwy zależy działanie filtrów przeciwsłonecznych i tylko przy takiej warstwie producent daje gwarancję deklarowanej ochrony. Dlatego właśnie stosowanie kremów z najwyższymi filtrami nie jest żadną przesadą, szczególnie na cienkie, delikatne miejsca, takie jak dekolt czy właśnie twarz. Skóra twarzy narażona jest na szkodliwe działanie promieni UV przez cały rok a jest o wiele cieńsza niż w innych, zakrytych miejscach ciała. Powinno się więc ją chronić na wszystkie możliwe sposoby, nie tylko wychodząc na plażę i nie tylko w miesiącach letnich. Krem z filtrami powinien być użyty za każdym razem kiedy wychodzimy na kilka godzin w słoneczny dzień – niezależnie od pory roku np. na stok narciarski zimą, na długi spacer czy wycieczkę.
Kremy z filtrem nie blokują dostępu witaminy D.
Pamiętajmy, że jeżeli spędzamy cały dzień na plaży, sam krem z filtrem ( nawet najwyższym ), też sobie nie poradzi. Powinniśmy w dodatkowy sposób filtrować docierające do nas promienie UV pod parasolem lub przynajmniej pod rondem kapelusza. Gwarantuję, że i tak można się w ten sposób opalić. Niektórzy jednak wciąż sądzą, że nie ma opalenizny jeżeli nie ma zaczerwieniania. Określenie „spalony na raka”, ma niestety coraz częściej wyjątkowo trafny i nieprzypadkowy wydźwięk…
Od lat wychodząc na słońce stosuję na twarz krem z najwyższym filtrem 50+ i dodatkowo kapelusz, daszek lub parasol. W tym czasie ani razu nie miałam zaczewienionej od słońca twarzy, mimo cery płytko unaczynionej. Takie zaczerwienienie niestety czasami pojawia się na dekolcie, jeżeli nałożę tam krem do ciała z niższym filtrem 15-20 SPF. To, najlepszy dowód na różnice w ochronie jaką dają różnej wielkości faktory. Używając SPF 50+, zniknęły mi również przebarwienia do których mam tendencje i nie pojawiają się nowe. Z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że najwyższe filtry, które stosowałam łącznie z nakryciem głowy dającym cień na twarz, rzeczywiście chronią i sprawdziły się w naprawdę gorących klimatach. Nie są to łatwe w stosowaniu produkty, ale warto potestować z próbkami, żeby znaleźć najbardziej dla siebie odpowiedni. Producenci wciąż pracują nad ulepszaniem ich formuły,ale póki co, trzeba pogodzić się z faktem, że im wyższa ochrona, tym trudniejszy jest w stosowaniu. Albo bieli twarz albo ją wyświeca, albo jedno i drugie. Przy odrobinie chęci i cierpliwości można jednak znaleźć taki, który będzie miał najmniej przeszkadzających nam wad. Ja po długich poszukiwaniach, upodobałam sobie krem koloryzujący Biodermy SPF50+ – bardzo wysoki filtr i podkład w jednym – to dla mnie najlepsze rozwiązanie.
Jego wadą jest lekko błyszcząca warstwa widoczna po nałożeniu, ale wolę zdecydowanie świecenie kremu niż bielenie. Ze świeceniem bowiem, można sobie poradzić nakładając pod filtr zamiast kremu, beztłuszczowy: żel lub lekkie serum, a na krem z filtrem zastosować po prostu puder. Trzeba tylko pamiętać aby nakładać go metodą stemplowania, nie rozcierając po twarzy aby nie zetrzeć kremu z filtrem.. Twarz nie będzie zupełnie matowa, ale ja osobiście lubię to lekkie, wakacyjne „glow” ala Jennifer Lopez 😉 Kiedy jednak pojawi się coś nowego, z pewnością wypróbuję w nadziei na znalezienie ideału 🙂
Cóż. Nie pozostaje nic innego jak po prostu próbować i testować. O tym, że warto. może przekonają nieprzekonanych wyniki badań mówiących, że
Gdyby twarz nie była cały czas narażona na działanie promieni UV, to pierwsze widoczne oznaki starzenia pojawiałyby się na niej dopiero około 60-tego !!! roku życia.
Mnie to przekonuje i w dalszym ciągu nie planuję opalać twarzy, ani wystawiać jej na długotrwałe działanie promieni słonecznych bez odpowiedniej ochrony 🙂
I nie ważne, że czasami ktoś „spalony na raka” rzuci w moją stronę kąśliwym żartem o opalaniu w cieniu… ja wiem swoje 🙂
Masz racje, że stosowanie kremów z filtrem powinno być koniecznością, jednak wiele osób sądzi, że filtr w 100% uchroni je przed niepożądanymi skutkami wielogodzinnego opalania, ale to mit. Nawet najwyższy filtr nie ochroni przed bezmyślnością.
Pozdrawiam 🙂
Dokładnie to starałam się przekazać 🙂 Również pozdrawiam i w dalszym ciągu czekam na obiecane, cenne wskazówki 🙂