O tym, że mimo mojej miłości do słońca, wolę opaleniznę z tubki, od tej spieczonej na „raka”, pisałam niejednokrotnie. Pisałam też o tym, ze wciąż poszukuję mojego „samoopalaczowego Grala”. Poszukiwania te nie są niczym innym jak po prostu testowaniem. Podzielę się więc dzisiaj moimi, subiektywnymi wrażeniami po przetestowaniu kilku z nich.
Samoopalacze, które mnie interesują powinny oprócz stopniowego opalania, spełniać jednocześnie rolę kremu koloryzującego – tak aby kolor widoczny był już w trakcie nakładania. Po pierwsze – łatwiej jest taki kosmetyk równomiernie nałożyć, po drugie – skóra od razu nabiera ciemniejszego odcienia. Najchętniej więc testuję właśnie samoopalacze barwiące. Przez ostatni rok przetestowałam trzy o podobnych właściwościach.
GOSH – ST.MORIZ – AVON
Wszystkie są barwiące i wszystkie mają postać musu. Forma musu w samoopalaczach, jest o tyle praktyczna, że szybko wysycha i szybciej można założyć ubranie. Nie lepi się i nie klei. Minusem jest fakt, że może wysuszać skórę. Dla mnie to jednak nie jest problemem, ponieważ i tak nawilżam skórę moim ulubionym, kakaowym olejkiem Ziai. Pewnie byłby to problem gdybym używała samoopalaczy do twarzy, ale nie używam więc ten problem też dla mnie nie istnieje.
Omówię teraz każdy z produktów oceniając przede wszystkim cechy, które mnie w samoopalaczach najbardziej interesują czyli – kolor, sposób nakładania i zapach
AVON
Mus z AVONU, podczas nakładania ma złoty, delikatny odcień. Nakłada się stosunkowo łatwo i nie pozostawia smug. Rozwijana opalenizna stopniowo ciemnieje i po zmyciu barwiącej warstwy, pozostaje ładny opalony kolor. Z testowanych samoopalaczy najlepiej nawilża, ale niestety rozwija najbardziej intensywny dla mnie zapach.
ST.MORIZ
Testowałam wersję Dark i pewnie dlatego kolor tego musu jest naprawdę ciemno brązowy. Niełatwo go nałożyć równomiernie i żeby to zrobić trzeba się trochę namęczyć. Po pierwsze skóra musi być naprawdę dobrze spilingowana. Po drugie należy go nakładać specjalną rękawicą.
Nie radzę tego robić rękoma, ponieważ kolor jest tak trwały, że trudno go zmyć. Kolor opalenizny oliwkowy, chłodny bez domieszki żółtego odcienia – dla mnie najładniejszy z testowanych, ale (jak na wersję Dark) mało intensywny. Nałożony od razu jest dużo ciemniejszy niż pozostała opalenizna po zmyciu warstwy barwiącej. Zapach mniej intensywny niż w musie AVON-u, ale za to najbardziej ze wszystkich trzech wysusza skórę.
GOSH
Mus Gosh, jest chyba najbardziej wypośrodkowany ze wszystkich trzech testowanych samoopalaczy. Ma ładny, chłodny odcień. Nie ma problemu z nakładaniem. Nie wysusza skóry i ma najmniej przeszkadzający mi zapach.
Wszystkie trzy produkty utrzymują się na skórze ok 5-6 dni – o ile do codziennego mycia nie używamy produktów ścierających. To ważne, bo nie wyobrażam sobie nakładania samoopalacza częściej niż raz – góra dwa razy – w tygodniu. Wszystkie dają ładny, naturalny kolor opalenizny. Ceny tych produktów to widełki pomiędzy 30 a 50 zł. Wszystkie są godne polecenia i wypróbowania, w zależności od tego czego od samoopalacza oczekujemy i na co jesteśmy wyczuleni. Ja jestem szczególnie wyczulona na zapach DHA i jak dotąd nie znalazłam takiego samoopalacza, który byłby tego zapachu zupełnie pozbawiony. Póki co więc raczej wybieram mniejsze zło i w dalszym ciągu poszukuję mojego „samoopalaczowego Grala” 🙂
Życzę wszystkim zdrowego samoopalania bez zacieków i smug 🙂
A o tym jak tego dokonać, można przeczytac TUTAJ