Sezon letni zbliża się wielkimi krokami, a wraz z nim odkryte nogi, ramiona i dekolty. Część z nas lubi śnieżnobiały odcień skóry, ale większości marzy się kolor skóry muśniętej słońcem – mnie również… ponad wszystko jednak cenię sobie zdrową skórę. Dlatego mimo, że kocham słońce, bezpiecznie dozuję jego ilość i chętnie korzystam z wszelkiego rodzaju wspomagających kosmetyków… również z samoopalaczy.
Nie jest łatwo znaleźć taki, który „opalałby” na naturalny kolor, nie wysuszał skóry i nie pozostawiał nieprzyjemnego zapachu. Ja w dodatku lubię, kiedy samoopalacz ma kolor, który nadaje skórze zdrowy odcień już podczas nakładania. Jak łatwo się domyślić poszukiwania samoopalaczowego „grala” są niekończącymi się poszukiwaniami. Od pewnego czasu jednak ograniczyłam moje testowanie do najbardziej odpowiadającej mi formuły samoopalaczy w piance. Są dla mnie najmniej kłopotliwe w nakładaniu, nie pozostawiają tłustego filmu na skórze i są bardziej wydajne. Z tych które testowałam w ostatnim czasie, na dłużej zatrzymałam się przy st.Moriz.
Wiedziałam, że to tańszy odpowiednik słynnego st.Tropez, którego cena skutecznie mnie odstraszała i moje pierwsze kroki skierowałam w stronę tańszej wersji.W porównaniu z testowanymi przeze mnie piankami Avon, Lirene czy Gosh, to właśnie st.Moriz okazał się najmniej „pachnący spaloną frytką”. Najmniej, ale nie zupełnie. Ciekawość jego droższego odpowiednika wciąż więc kusiła i musiała zostać w końcu zaspokojona. I została.
Te dwa produkty rzeczywiście mają wiele wspólnych cech: nazwa, forma brązowej pianki czy naturalny, długo utrzymujący się na skórze i równomiernie znikający kolor. Jednak faktycznie różni ich intensywność samoopalaczowego zapachu, na który jestem bardzo wyczulona. Już w piance st.Moriz zapach samoopalacza był bardziej subtelny niż w innych, ale w piance st.Tropez, udało się go jeszcze bardziej zminimalizować. Niektórzy twierdzą nawet, że jest go zupełnie pozbawiony… Ja tego stwierdzić nie mogę, bo poświata tego zapachu gdzieś mi się tam jednak przewija, ale jest to tak delikatna poświata, że rzeczywiście zdecydowanie najmniej mi przeszkadza. Kto wie, czy mimo ceny nie zostanę więc przy nim na dłużej. Jak każdy tego typu produkt, bezwzględnie należy nakładać go specjalną rękawiczką i radzę nie próbować inaczej. Jak zawsze również, przed nałożeniem samoopalacza, należy zrobić peeling. Nakładać małymi porcjami, dokładnie rozsmarowując miejsce przy miejscu – uważając z ilością na kolanach, łokciach i stopach. Kolor rozwija się w ciągu 3-4 godzin i utrzymuje się ok. 4-6 dni. Podsumowując: oba produkty mają zbliżone właściwości i działanie. Odróżnia je intensywność zapachu, który w tańszym st,Moriz jest delikatniejszy niż w innych, a w st,Tropez ledwie wyczuwalny. Polecam więc obie wersje, kierując się wrażliwością nosa i zasobnością portfela.
Samoopalacze to dla mnie must have. Bardzo fajne recenzje, dzięki 🙂
Bardzo proszę 🙂